Dlaczego od lat mamy problem z jakością prawa w ochronie zdrowia

Daniel Kuropaś/Rynek Zdrowia - 08-11-2017
Dlaczego od lat mamy problem z jakością prawa w ochronie zdrowia

Podstawową chorobą legislacji w naszym kraju, nie tylko dotyczącej ochrony zdrowia, jest szybka zmienność przepisów. Polska produkuje 50 razy więcej aktów prawnych niż Szwecja. Niestety, problemów z jakością regulacji jest znacznie więcej - wskazują eksperci.

- Tylko dzisiaj zostanie wyprodukowanych bądź zmienionych 580 aktów prawnych, a resort finansów wyda 78 indywidualnych interpretacji podatkowych. W ciągu ostatniego kwartału ub.r. powstało ok. 8 tys. aktów prawnych - wyliczał Piotr Welenc, zastępca dyrektora w Wolters Kluwer Polska SA, podczas sesji "Prawo w ochronie zdrowia - wybrane zagadnienia" w ramach XIII Forum Rynku Zdrowia (Warszawa, 23-24 października).

Zdaniem eksperta, tak naprawdę bez cyfryzacji, automatyzacji tych procesów nie jest możliwe przestrzeganie prawa w sposób stuprocentowy i rygorystyczny.

Niejasne i zagmatwane
- Wrogiem dobrej legislacji jest brak czasu i wysłuchania społecznego. Dlatego zwracam się z ciągłym apelem do tych, którzy podejmują inicjatywy ustawodawcze, aby pilnowali tych dwóch obszarów - oceniał z kolei Marcin Mikos, sekretarz Polskiego Towarzystwa Prawa Medycznego.

W jego opinii, problemy z jakością legislacji w ochronie zdrowia są uniwersalne i powtarzają się od dłuższego czasu. To pięta achillesowa wszystkich rządów. - Muszę też powiedzieć, że w obecnej kadencji parlamentu nie mamy dobrej zmiany, jeśli chodzi o poziom wysłuchania i znaczenia konsultacji społecznych - podkreślił Mikos.

Przedstawiciel Polskiego Towarzystwa Prawa Medycznego (PTMP) odniósł się do ustawy o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej wprowadzającej tzw. sieć szpitali.

- Obserwowałem z bliska legislację, uczestniczyłem w posiedzeniach sejmowej komisji zdrowia, kiedy trwały prace nad ustawą o sieci szpitali. Efekt jest negatywny. Muszę przyznać, że „na trzeźwo” tej ustawy naprawdę nie da się przeczytać, ponieważ poziom gimnastyki, wzajemnego odsyłania, skakania do różnych kryteriów, rozporządzeń, jest sporym wyzwaniem - ocenił Marcin Mikos.

Specjalista przypomina, że zapomnieliśmy też zbyt szybko o bardzo poważnym zastrzeżeniu wobec tej ustawy, które sformułowało Biuro Analiz Sejmowych. - Zarzuciło jej naruszenie zasady, że prawo nie działa wstecz, w aspekcie konieczności posiadania dwuletniego kontraktu na izbę przyjęć i niektóre oddziały, aby wejść do sieci w 2017 r. - przypomniał reprezentant PTPM.

Jak ocenił, ten zapomniany przez wszystkich zarzut może wrócić, jeśli pojawią się jakieś roszczenia względem podjętych na bazie tej ustawy decyzji. Jego zdaniem pozytywny przykład to prace nad ustawą o POZ. Tam jakość, poziom wysłuchania i współpracy środowisk pacjenckich i lekarskich były znacząco wyższe.

Projekty przepychane kolanem
Piotr Warczyński, ekspert Supra Brokers SA, wiceminister zdrowia w latach 2014-2017, wskazuje, że biorąc pod uwagę cały skomplikowany proces legislacyjny (z pracą nad założeniami do projektu, samym projektem, konsultacjami, poprawkami, opiniami rządowymi, sejmowymi, prezydenckich prawników itd.), właściwie można się zastanawiać, dlaczego jakość projektów nie zawsze jest dobra.

- To wszystko, o czym tu powiedziałem, nie funkcjonuje, jeśli przyjmuje się projekt w ciągu zaledwie trzech dni - zaznacza.

- Jeżeli chodzi o koncepcyjną pracę, do źródeł prawa zaliczamy m.in. projekty poselskie, które nie muszą mieć ani uzasadnienia, ani oceny skutków regulacji. Z nimi są właśnie problemy. - Po latach obserwacji bardzo źle je oceniam, zarówno pod względem legislacyjnym, jak i merytorycznym - podkreśla Piotr Warczyński.

Poseł Tomasz Latos, zastępca przewodniczącego sejmowej komisji zdrowia, zgadza się, że jakość stanowionego prawa pozostawia sporo do życzenia, ale optuje za tym, żeby prawo było maksymalnie proste. Jest zwolennikiem poglądu, że ustawa powinna stwarzać jedynie pewne ramy, a mniej istotne kwestie powinny znaleźć się w aktach niższego rzędu. Takie podejście, w jego opinii, stwarza pewną elastyczność i możliwość szybszej modyfikacji.

- W innym przypadku trzeba przechodzić ścieżkę nowelizacji ustawy, która często wydaje się prawdziwą drogą przez mękę. To też tłumaczy, dlaczego czasami sięga się po rozwiązanie poselskie - żeby zdjąć z siebie ten garb tysiąca niekończących się konsultacji i uzgodnień - wyjaśniał Tomasz Latos.

Likwidacja absurdów bez impetu
Wielu specjalistów wiązało wielkie nadzieje z powołaniem w Ministerstwie Zdrowia tzw. zespołu ds. absurdów w ochronie zdrowia, które cały czas dokuczają w codziennej praktyce. Każdy przykłady może mnożyć.

- Mam np. do czynienia z ratownikami medycznymi, nad którymi nie ma żadnego nadzoru merytorycznego. Nie mają swojego samorządu, bo w poprzedniej kadencji przepadł projekt ustawy o zawodzie ratownika medycznego. A ustawa o odpowiedzialności fachowych pracowników służby zdrowia z 1959 r. stawia ich przed komisją dyscyplinarną przy Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej! Ta ustawa ciągle obowiązuje - podaje Marcin Mikos.

Jego zdaniem w ochronie zdrowia mamy tendencje do nadregulacji. Regulujemy wysokości i szerokości parapetów, ile skrzydełek powinna mieć odznaka honorowego dawcy krwi itd. Z drugiej strony jest wiele istotnych problemów, które są nieuregulowane.

System nie satysfakcjonuje pacjentów
Zmiany na pewno wymaga pozasądowy model dochodzenia roszczeń. Dlatego w Ministerstwie Zdrowia trwają prace nad modyfikacją modelu roszczeń związanych ze zdarzeniami medycznymi.

Jak wyjaśnia prof. Dorota Karkowska z Fundacji Instytut Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej, członek rady NFZ, obecnie system ten opiera się na „quasi małych sądach”, które oczywiście nie orzekają o stopniu winy, ale o tym, czy np. wykonanie danej procedury medycznej było zgodne z aktualną wiedzą medyczną.

Dorota Karkowska była przez kilka lat wiceprzewodniczącą mazowieckiej komisji ds. orzekania o zdarzeniach medycznych i jej doświadczenie wskazuje, że do takiej komisji często rzeczywiście zwracają się osoby, które doznały bardzo poważnych szkód.

- Trudno jednak postawić zarzut komukolwiek w szpitalu, że działał niezgodnie z aktualną wiedzą medyczną. Szkoda była duża i wydawała się oczywista, bo pacjent wymagał dalszej rehabilitacji, ale nie mogliśmy nic zrobić. Jeżeli więc nawet taka osoba idzie z orzeczeniem do sądu cywilnego, też takiej rekompensaty nie uzyskuje, ponieważ tam odpowiedzialność określa zasada winy - wyjaśnia ekspertka.

Zdaniem prof. Karkowskiej, dokonując pewnych zmian podczas transformacji, także w kodeksie cywilnym odeszliśmy od zasady słuszności, która pozwalałaby w pewnych okolicznościach zasądzać odszkodowanie, gdy przemawiają za tym inne względy niż czysto prawne.

- Mieliśmy nadzieję, że model pozasądowy będzie zaspokajał tę potrzebę, ale nie zaspokaja - ocenia.

- Stąd pomysł ministra zdrowia, aby przede wszystkim zmodyfikować pojęcie zdarzenia medycznego - na zdarzenie niepożądane i stworzyć model rekompensowania zdarzeń, które nie są rekompensowane przez system, a z różnych względów - powinny być - mówi prof. Karkowska.

Prace nad tym rozwiązaniem trwają. - Generalnie stworzenie systemu rozpatrywania roszczeń związanych ze zdarzeniami medycznymi to był krok w dobrą stronę. Teraz przyszedł moment, żebyśmy wyciągnęli wnioski i dokonali modyfikacji - podsumowuje prof. Karkowska.

Niechętnie rejestrują błędy
Pierwsza, podstawowa zmiana dokonała się w 2016 roku, kiedy ministerstwo zniosło obowiązek posiadania dodatkowych ubezpieczeń od zdarzeń medycznych. Po nowelizacji ustawy o działalności leczniczej ustawy wróciliśmy wyłącznie do ubezpieczenia OC.

- W aktualnym porządku prawnym zakres odpowiedzialności cywilnej obejmuje niedołożenie należytej staranności albo błąd medyczny. Tak naprawdę obecnie w naszym kraju istnieje konieczność dowiedzenia tego błędu albo nienależytej staranności - wyjaśnia Piotr Daniluk, dyrektor ds. medycznych Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych Polskiego Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych.

Siłą rzeczy taka konstrukcja powoduje, że zdarzenia niepożądane są mniej chętnie rejestrowane niż np. w systemach bez dowodzenia winy (np. Skandynawia czy Australia). - Personel nie chce bowiem rejestrować tych zdarzeń w obawie przed oskarżeniem w procesie karnym - opisuje ekspert.

To jest istotna kwestia w kontekście prac nad ustawą o jakości w ochronie zdrowia i bezpieczeństwie pacjenta, na mocy której jednostki ochrony zdrowia mają właśnie raportować zdarzenia niepożądane.